poniedziałek, 8 lutego 2010

wszystkie przysłowia świata mówiące o nadziei

dopadł mnie ten stan umysłu, kiedy wiem, że nic na pewno zupełnie skądżeznowu się nie wydarzy, bo wydarzyć się nie może, a jednocześnie mimowolnie kiełkuje we mnie nadzieja, że jednak się wydarzy. że zmieni się tak, jak ja bym tego chciała, niczym w filmie z najlepszym hepiendem jaki można sobie wyobrazić. i co z tego, że nie powinnam? że powinnam to z siebie wyrzucić, zabić, zdusić tą myśl, zadźgać, otruć, roztrzaskać na miliony kawałków. niczym te miliardy odłamków mięśnia sercowego w moim ciele. wszelkie próby zgładzenia nadziei powodują wielki bunt mojego umysłu i wrzask niedasię w głowie. nie bez powodu nadzieja umiera ostatnia. a ja masochistycznie chcę, żeby żyła jak najdłużej, żeby nikt mi jej nie odebrał. masochzim, miłość, co za różnica, oba na m.

sobota, 21 listopada 2009

truskawkowy zielony

stoi przy oknie w kuchni i patrzy na świat zielony. zieloną soczyście trawę, rododendron zielony i iglaki zielone. jesień jest zielona. otwiera opakowanie truskawkowego danona i mruczy "kiss me" sixpence none the richer. piosenka pasuje do sytuacji. jest jak truskawkowy danone. tak samo różowa, w tym różowym, który ona lubi. lekka i truskawkowa. niektóre rzeczy są truskawkowe i już. 


a potem wyjmuje notes z półki. spod notesu wylatują zeszłoroczne rewersy z biblioteki. czasuupływ.